„Jedyna stała rzecz to zmiana”. To ostatnio moja ulubiona maksyma. Choć niektórych może ona napawać głębokim pesymizmem, bo czegoż bardziej nie kochamy niż miękkiego fotela stałych zachowań, znanych oczekiwań, standardowych procesów – stanu, przez który możemy przejść z zamkniętymi oczyma, albo posiedzieć wygodnie. A zmiana …? Ta nam daje popalić – zmusza do ciągłej uwagi, do modyfikacji przyzwyczajeń i co najważniejsze do nieustannej nauki. Wszystkie nasze szare komóreczki wyrzucone z wygodnego fotela uprawiają bieg na orientację. I za to kocham social media – jakkolwiek zabawnie by to nie zabrzmiało. Jako marketer przekopałam niezmierzone obszary rynku, chyba nie ma branży, w której analizę nie musiałabym się zagłębić i co ? I dzisiaj znów pochylam się nad nowym lądem – no może nie aż tak nowym – i zaczynam badać relacje, jakie tworzą się w przestrzeni wirtualnych społeczności. Dynamika tychże relacji jest na miarę III prędkości kosmicznej. Jeszcze niedawno zachwycaliśmy się narzędziami facebooka i możliwościami, jakie daje w budowaniu konwersji sprzedażowej, wizerunku marki i lojalności konsumenta, dziś sam facebook nadal nas zaskakuje ciągłymi zmianami w swoim algorytmie, pozycjonowaniem kontentu – od kilku miesięcy punktując najwyżej wideo, śledzeniem zachowań i badaniem preferencji użytkowników. Robiąc ze swej społeczności teatr marionetkowy. A nic tak nie zachwyci marketera, jak możliwość precyzyjnego kierowania swoim potencjalnym konsumentem.

Ale … jak zmiana to zmiana. Już od jakiegoś czasu obserwuje się zahamowanie rozwoju społeczności facebooka, być może właśnie dlatego, że nikt nie lubi być aż tak inwigilowany i może właśnie dlatego zmiana tak nieodparcie kojarzy się z wolnością. Wolnością wyboru społeczności i kanału komunikacyjnego – co obserwujemy w dynamicznym rozwoju takich mediów jak: Instagram, Snapchat, Pinterest i to przede wszystkim wśród młodych ludzi, którzy z jednej strony preferują „obrazkowość”, z drugiej nie lubią sterowania swoim wyborem. Być może, ale to tylko hipoteza, właśnie z tych samych przyczyn dużym progresem rozwojowym nie może poszczycić się Google+. W końcu bardziej „wyszkolonego” śledczego niż Google trudno byłoby znaleźć.

Zmiana wymaga – przede wszystkim odrzucenia przyzwyczajeń i utartych schematów, „sprawdzonych sposobów” i wiedzy nabytej 20 lat temu, z czym dość trudno czasami się rozstać. Wielokrotnie dyskutując na temat strategii komunikacji spotykałam się ze zdaniem: „ja w te social media nie wierzę”, albo „wybieramy inny sposób dotarcia z informacją”. No i tak jak z wiarą trudno polemizować, tak jeżeli chodzi o sposoby dotarcia, to najefektywniejsze są te … które docierają do właściwego odbiorcy. I wydawałoby się, że to już prosta droga do wyznaczenia kanałów komunikacyjnych: czyli sprawdzenie, kto jest naszym odbiorcą, jakie ma zachowania – w kontekście tego, iż 77% polskich rodzin korzysta z komputera, a 38% internautów funkcjonuje w serwisach społecznościowych – wystarczy prześledzić, gdzie są „nasi” userzy, zbudować strategię i rozpocząć jej realizację… Ale niestety: to wymaga powstania z fotela, zagłębienia się w temat, który liczy sobie niewiele ponad 10 lat i zmiany polegającej na zaakceptowaniu faktu, że rzeczywistość wirtualna ma na nas taki sam wpływ, a może i nawet większy, niż ta realna, jednak żeby go zauważyć trzeba „włożyć głowę pod wodę” – ilu decydentów i marketerów potrafi nurkować w tym oceanie?  A może on być „błękitny”….

Steve Jobs, a jak wiadomo jestem w jego fanklubie, mawiał: „nie ma sensu zatrudniać mądrych ludzi i mówić im, co mają ro­bić; zatrudnialiśmy mądrych ludzi po to, by oni mogli nam powiedzieć, co należy robić„. Więc może warto, mając małe zaufanie do wody, posłuchać tych, którzy są wprawnymi nurkami? I tak sprzęgły mi się w tym wywodzie terminy  zupełnie nie marketingowe, a obraz który mi rysują to: wygodny fotel, który opływa i mija jak woda ciągła zmiana rzeczywistości rynkowej. Przeróbmy ten fotel w łódkę i popłyńmy z prądem – poprowadzimy – nurkujemy od 10 lat :).

Magdalena Maćkowiak